niedziela, 22 lutego 2015

Wyprawy dzień drugi Kluczbork - Częstochowa

Dziś  85km

Dzisiejszy dzień zaczynamy nieśpiesznie z założeniem że wyjeżdżamy koło 9-tej bo do przejechania mamy tylko około 85km.

Po wspólnym śniadaniu jedziemy bocznymi drogami w stronę Częstochowy. Po drodze trafiamy na nasze ulubione bele słomy, co staje się okazją do zrobienia kolejnej porcji zdjęć.


sobota, 21 lutego 2015

Wrocław- Namysłów- Kluczbork

W totalu ok 110km


Po kiepsko przespanej nocy nad ranem budzę Łukasza i ruszamy wspólnie na dworzec odebrać Anetę. Na szczęście obsluga hostelu nie robi nam problemów z tym że ktoś nas odwiedzi o dość nietypowej porze tj. 5 rano:).  Po powrocie do hostelu jemy wspólne śniadanie i czekamy aż będzie jasno na tyle żeby ruszyć w drogę.

piątek, 20 lutego 2015

Kolejny weekend w trasie: Wrocław-Namysłów- Kluczbork- Częstochowa



Przed nami kolejna wspólna trasa, a przy okazji czas na poznanie naszej nowej towarzyszki podróży na Cabo da Roca.

Zgodnie z planem do  Wroclawia ruszamy z chłopakami w piątek wieczornym pociągiem z Gliwic. Około 19 spotykamy się na dworcu w moim mieście, robimy szybką rundkę po okolicznych sklepach robiąc zaopatrzenie na podróż i wbijamy na peron. Oczywiście na dworcu i w pociągu powstaje pełna sesja foto, bo co jak co ale uwiecznić się trzeba:))


Okazuje się, że pani w kasie biletowej sprzedała Marcinowi bilety na pociąg droższy którym nie chcieliśmy jechać, a podróżujemy tańszym, a przy tym jadącym nieco dłużej. Niemniej dobre humory nas nie opuszczają, pociąg ma nawet stojaki na rowery więc nie robi nam żadnej różnicy którym pociągiem jedziemy.
\







We Wrocławiu jesteśmy koło 23, robimy jeszcze tylko małe zakupy:


i ruszamy do hostelu, przy ul. Kościuszki. Szukamy go dobrą chwilę ponieważ tablica jest schowana we wnęce drzwi i nie widać jej ze strony z której przyjechaliśmy.
Okazuje się ze nikt nie zmienił rezerwacji i ląduję w jednoosobowym apartamencie na Ip. z toaletą naprzeciw drzwi. Całą noc trwa impreza, co razem z opanowującym mnie przeziębieniem sprawia że spędzam niemal bezsenną noc.


sobota, 14 lutego 2015

Katowice- Kraków 14.02.2015


trasa Katowice- Kraków 113km

Korzystając z pięknej pogody postanowiliśmy z chłopakami wybrać się w sobotę na jednodniową wycieczkę z Katowic do Krakowa.

Pobudka- 4:30 szybkie śniadanie i kawa i kręcenie na dworzec PKP. Do pociągu wbijam niemal z marszu i pól godziny później jestem w Katowicach czyli naszym miejscu zbiórki. Ponieważ mój pociąg przyjechał najwcześniej chwilę czekam na chłopaków, przy okazji budząc zainteresowanie innych podróżnych - no cóż, wszyscy mają narty, plecaki, kije trekkingowe, za oknem jest zima, a ja stoję sobie z ROWERKIEM :))

Po kilkunastu minutach z daleka widać charakterystyczne żółto-zielone jaskrawe akcenty, czyli na horyzoncie pojawił się Marcin:), a chwilę później dobija Łukasz. Robimy jeszcze po drodze jakieś drobne zakupy i ruszamy w drogę.
Początkowo pogoda nas nie rozpieszcza, pomimo że zapowiada się ładny dzień jest zimno i temperatura oscyluje poniżej zera o czym informuje mnie prywatny termometr czyli nos:) Trochę marzniemy w ręce pomimo ciepłych rękawiczek, a po 30km zaczynam tracić czucie w palcach u nóg. Na szczęście Marcin proponuje krótki przystanek na którym wypijamy po kubku gorącej herbaty z przezornie zabranego przeze mnie termosu. Potem robi się coraz cieplej, a i germinka zabiera nas na nasze ulubione boczne drogi więc i jedzie się jakoś milej. Humory nam dopisują więc nadchodzi czas na zwyczajową głupawkę na drodze i parę fotek.




Dziś jedzie mi się znakomicie, ale jak twierdzą chłopaki trochę za szybko jak na ich potrzeby:P Droga jest bardzo urokliwa a bliżej zamku Tenczyn który jest naszym pierwszym celem robi się coraz bardziej pagórkowato i zaczynają się podjazdy. W pewnym momencie germina robi nam małego psikusa i wyprowadza nas na piękna drogę w lesie.. Po 300m okazuje się że jechać się raczej nie da, ale możemy pochodzić z rowerami




Niemniej 12km spacer do zamku Tenczyn nam się nie uśmiecha i wracamy na szosę. W okolicach Rudna chłopaki przeżywają pełnię szczęścia bo zaliczamy dwa fajne podjazdy- pierwszy niezbyt stromy za to długi, a niemalże pod samym zamkiem drugi bardzo stromy. Stajemy na górze  i robimy kolejne fotki uwieczniające nas i panoramę okolicy.






i wdrapujemy się pod zamek. Tam robimy dłuższą przerwę, robimy zdjęcia, jemy posiłek i z Łukaszem wybieramy się na małą wspinaczkę dookoła zamku.





Po przerwie ruszamy dalej, bocznymi drogami w stronę Krakowa. Na jakiejś bocznej ścieżce na którą wyprowadziła nas germinka zaliczamy wspólnie glebę tworząc nową dyscyplinę sportową- leżenie synchroniczne.  Zjeżdżamy sobie powolutku drogą mającą koleiny asfaltu i trochę śniegu po bokach gdy z tyłu odzywa się Łukasz z ostrzeżeniem; uważajcie jest ślisko i w tym samym ułamku sekundy leżymy wszyscy. Na szczęście nikomu nic się nie stało, poza stłuczonym łokciem u Łukasza i moim lekko obdrapanym kolanem. Rozweseleni sytuacją sprowadzamy rowery na dół i jedziemy dalej. Germina wyprowadza nas do jakiejś kopalni gdzie nie ma przejazdu, a potem na ścieżkę rowerową w lesie gdzie panują warunki typowo zimowe i bardzo opowiednie byłyby opony z serii Marathon Winter. Jedziemy sobie powolutku przy okazji przeprowadzam test nowych opon w warunkach zimowych- i dają radę :)




Na szczęście nasze lodowo-zimowe przygody kończą się po paru kilometrach i wracamy na normalny asfalt. Droga jest cudna, ruch aut niewielki więc jedzie się fantastycznie. Pod Krakowem robimy jeszcze małą przerwę na fotki w Tyńcu




pod blachą Krakowa






i ścieżką rowerową prowadzącą wałami wzdłuż Wisły wjeżdżamy pod Wawel. Oczywiście im bliżej centrum tym bardziej przejazd zaczyna przypominać slalom gigant pomiędzy ludźmi, nawet przez chwilę z Marcinem marzymy głośno o jeżdzeniu spychaczem:)

robimy parę fotek, na prośbę Łukasza podjeżdżamy pod smoka, który na nasz widok puszcza ognistą bańkę nosem i jedziemy na rynek. Tam uwieczniamy się pod kościołem mariackim i szorujemy na dworzec zobaczyć jak stoimy z pociągami do domu.





Łapiemy jakieś TLK oczywiście do Świnoujścia a więc mam pociąg bezpośrednio do domu, a korzystając z wolnego czasu zaliczamy jeszcze znajomą knajpę. Po posiłku żegnamy się z Marcinem  i ruszamy na peron. Po małych przygodach z jeżdżeniem windą góra-dół wsiadamy do pociągu, który o dziwo ma nawet przyzwoite miejsca na rowery, wieszamy je więc na stojakach i zasiadamy w fotelach. Jak zawsze PKP nie byłoby sobą gdyby nie sprzedało nam miejscówek w drugim końcu wagonu, ale na szczęście pociąg jest prawie pusty więc siedzimy zaraz przy wyjściu. W domku jestem jakoś po 21.


w totalu 113,24km



piątek, 13 lutego 2015

Popołudniowa przejażdżka plus test opon 13.02


Na przekór czarnym kotom i wszelkim przesądom dziś szybka rundka po pracy- 32km

Ponieważ wczoraj udało mi się wreszcie poskładać osiołka do kupy, dziś trzeba było przeprowadzić testy nowych opon, żeby na jutrzejszej trasie Katowic-Kraków nie było niespodzianek.

Po pracy ruszam więc znaną ścieżką- szerokim poboczem drogi na Mikołów, a potem odbijam na drogę na Rybnik i jadę bocznymi drogami w stronę domu. Opony sprawują się bardzo dobrze, z hamowaniem nie ma żadnego problemu i nareszcie mam jakąkolwiek przyczepność:). Trochę czuje się różnicę w oporach toczenia ale po pierwszych kilkunastu kilometrach przestałam się nad nią zastanawiać.





wtorek, 10 lutego 2015

Nowe buciki dla osiołka czyli czas na zakupy pod Cabo


Dziś nabyłam nowe buciki dla mojego osiołka, czyli komplet nowych opon, oraz trochę drobiazgów z myślą o wyprawie, takich jak zapasowe naciągi i zestaw naprawczy do sakw, nowe rękawiczki, pasy do mocowania wora.
Jeśli chodzi o  opony to po zrobieniu przeglądu opon występujących na rynku z przykrością stwierdzam, że albo ja jestem nienormalna jeżdżąc z sakwami rowerem eks-crossowym, albo żaden producent nie wpadł na pomysł, że ludzie mający rowery z kołami na 28 cali mogą chcieć jeździć na szerszych oponach o dość agresywnym bieżniku, bowiem wszystkie opony występują w maksymalnym rozmiarze 28x 1,6.
Ostatecznie po drobnych wahaniach mój wybór padł na opony SCHWALBE, czyli markę doskonale znaną wszystkim pożeraczom kilometrów i model Tour Plus gwarantujący przyzwoitą ochronę antyprzebiciową, a przy tym występujący w moim ulubionym rozmiarze:)



Tak więc czas na przekładkę i weekendowe testy:))

 

niedziela, 1 lutego 2015

Zimowej wyprawy po jurze dzień drugi Ogrodzieniec- Dąbrowa górnicza-Katowice 01.02.2015


Dzień pod hasłem nieśpiesznego kręcenia w stronę Katowic i domu- 56 km

Wieczorem zaczyna padać śnieg wiec trochę zastanawiamy się jak będzie nam się jechało. Najczarniejszy scenariusz dla mnie to białe drogi i 10km pchania roweru na pociąg z Zawiercia..

Pobudkę ustalamy tak żeby z miejsca noclegu wyjechać między ósmą a dziewiątą. Na szczęście jakoś nie mamy problemów ze wstaniem, pijemy spokojnie kawę i koło 8:30 jesteśmy gotowi do drogi. Żegnamy się z miłymi gospodarzami i Leosiem, czyli najbardziej leniwym psem pod słońcem i ruszamy na trasę. 

Leoś




Pod tablicą Ogrodzieniec strzelamy sobie pamiątkową fotkę, wcześniej Łukasz musi się poświęcić i oczyścić znak żeby wogóle było widać gdzie jesteśmy.
 Jedziemy sobie w stronę Katowic bocznymi drogami, pogoda jest piękna, świeci słońce a temperatura utrzymuje się w okolicach zera stopni. Po drodze zatrzymujemy się robiąc kolejne zdjęcia





Po drodze czeka nas piękny  długi podjazd w miejscowości Niegowonice- przy okazji stwierdziłam że to bardzo fajne miejsce na trening. Na górze robimy kolejne zdjęcia- piękny krajobraz, śnieg, skały- aż nie chce się ruszać dalej.







w dobrych humorach ruszamy dalej w stronę Dąbrowy Górniczej. Dalsza część drogi nie jest już zbyt przyjemna bowiem wjeżdżamy na dwupasmówkę w kierunku Katowic i zaczyna się szaleństwo. W Sosnowcu robimy przystanek na kawę i ślizgawkę dla naszej najmłodszej pociechy.






Żeby uniknąć jeżdżenia trasą szybkiego ruchu Łukasz prowadzi nas na chodniczki wzdłuż trasy, ale okazuje się że na moich oponach nie jestem w stanie miejscami złapać żadnej przyczepności i muszę prowadzić rower. 

Za to już w Katowicach robimy sobie przystanek i lepimy rowerek ze śniegu:)





potem pamiątkowe fotki pod spodkiem i wbijamy na dworzec, gdzie żegnamy się z Łukaszem i ruszamy do domków.