niedziela, 31 sierpnia 2014

Night biking Katowice- noc z 30 na 31.08.2014


Zgodnie z wcześniejszymi planami w sobotnie popołudnie wyruszam na night biking do Katowic. Z chłopakami jestem umówiona jak zawsze pod żabą na ul. Stawowej, stamtąd wspólnie pokręcimy na lotnisko w Muchowcu gdzie zaczyna się impreza.
Z domu wyruszam dość wcześnie wychodząc jak zawsze z założenia, że lepiej być za wcześnie niż się spóźnić. Zapas czasu się przydaje bo fatum Łukasz zaczyna się rozprzestrzeniać i stoję na wszystkich czerwonych światłach po drodze do Katowic. Trasa to tylko 31km a jadę ją półtorej godziny, średnia prędkość wychodzi około 23km/h. Do żaby docieram pięć po siódmej więc idealnie na czas, na miejscu już czeka kolega Łukasza -Michał, a za chwilę dojeżdża Łukasz. Po małej przerwie na zakupy wspólnie jedziemy na miejsce zbiórki- jest koło godz. 20:00 i rowerów zaledwie kilkanaście, więc przez chwilkę zastanawiamy się czy organizatorom uda się pobić rekord ilości uczestników z poprzedniej edycji. Na szczęście parking się pomału zapełnia i przed 21 rowerów jest już.. mnóstwo :))



Czekając na rozpoczęcie imprezy Łukasz dzwoni do naszego rowerkowego kolegi Ramzesa, który w ten weekend postanowił  zdobyć Zakopane. Okazuje się że nie wiadomo jak to będzie z Zakopanem jako miastem bo dzięki nawigacji panowie zakopali się dokładnie na jakiś zadupiach i zawarli bliską znajomość z tatrzańskimi ścieżkami, które niekoniecznie nadają się dla rowerów, za to stanowią całkiem atrakcyjny trening dla pieszych wędrówek  ( zwłaszcza dla ludzi wyposażonych w objuczone sakwami rowery) :))

Po wpisaniu się na listę uczestników i kilku słowach od organizatorów ruszamy. Trasa biegnie trochę ścieżkami rowerowymi, trochę głównymi drogami, mamy parę momentów jazdy szutrem i w drodze powrotnej groblami pomiędzy jeziorami. Widok peletonu i dziesiątek migających czerwonych światełek jest fantastyczny. Głównym celem wyprawy jest Pogoria III gdzie zaplanowano dłuższy postój i przerwę. Korzystając z niej strzelamy sobie kilka pamiątkowych fotek:

Droga powrotna mija nam zdecydowanie szybciej, bo i tempo kręcenia zaczyna rosnąć. Pod zamkiem w Będzinie organizatorzy robią kolejną przerwę, w międzyczasie chłopaki walczą z rowerem Michała któremu odkręca się pedał. Tuż po ruszeniu w dalszą drogę Łukaszowi spada łańcuch i klinuje się pomiędzy kasetą a piastą, więc mamy krótką przerwę techniczną i gonimy grupę. Jakoś dziwnie szybko i łatwo się jeździ bez obciążenia :)) doganiamy ich bez większego wysiłku.

Tuż przed Katowicami czeka nas kolejna niespodzianka- Michałowi odpada pedał, a dokładne oględziny pokazują, że urwał się gwint i nie ma najmniejszych szans na naprawienie awarii. Koło nas zatrzymują się chłopaki z ekipy technicznej- mają problem z innym rowerem gdzie dla odmiany co jakiś czas strzela dętka. Wspólnymi siłami jakoś staramy się ogarnąć temat- biorę od jednego z nich plecak, inny chłopak jedzie prowadząc uszkodzony rower, a inny zabiera dziewczynę na swój rower. Ponieważ do świtu zostały jeszcze dwie godziny trasa rajdu biegnie przez Siemianowice Śląskie, obrzeża Katowic itd.. Z racji tego że Michał jedzie mając tylko jeden pedał i ramię korby drugiego postanawiamy odłączyć się od ekipy i pojechać do Katowic jak najkrótszą drogą. Docieramy do pomnika powstańców gdzie strzelamy sobie pamiątkowe zdjęcia


a następnie wbijamy na dworzec sprawdzić połączenia. Okazuje się, że oboje z Michałem mamy sensowne połączenia po godz. 5, więc daję się namówić na piwo i postanawiam wrócić do domu pociągiem, a nie jak wcześniej planowałam na kołach. Na Mariackiej spotykamy znajomych chłopaków z ekipy technicznej, zaopatrujemy się w  piwko, gadamy, w międzyczasie w naprawianym przez nich rowerze wystrzela koło i rozrywa oponę- więc o dalszej jeździe nie ma mowy. Żegnamy się z chłopakami- oni jadą jeszcze pod pomnik powstańców a my spokojnie ruszamy w stronę dworca. Kupuję bilet, w międzyczasie Łukasz spożywa śniadanko w Mcdonaldsie, a Michał zdobywa od wracających do domu kibiców świeże informacje na temat meczu otwarcia Polska-Serbia. 

Do domu dobijam parę minut po szóstej- total całej trasy 106km. Kolejny night biking we wrześniu:))








piątek, 29 sierpnia 2014

Jak dobrze wstać skoro świt.. czyli mała poranna przebieżka tym razem na większej ilości kółek :)


W ramach treningu do weekendowego oglądania wschodów słońca dziś ruszyłam na poranną rolkową przechadzkę wzdłuż autostrady. Endomondo oczywiście padło jak zawsze i nie zanotowało wogóle żadnego wyniku, niemniej z poprzednich przejazdów wiem, że cała pętla ma około 15km, a czasowo dziś na lajciku- 55minut.

Niemniej warto było wstać- było pięknie, a pies miał niesamowitą radochę buszowania po polach:)



wtorek, 26 sierpnia 2014

Plany na weekend- Night Biking Katowice 30-31.08.2014


Namówiona przez mojego rowerowego kolegę Łukasza w ten weekend wyruszam na całonocny przejazd ulicami, ścieżkami rowerowymi Katowic od 21-ej do wschodu Słońca:)


  link do strony:
http://www.rajdkatowice.pl/aktualnosci.html

oby pogoda nam dopisała, choć jak znam moje szczęście to będzie.. fajnie :P
 

niedziela, 24 sierpnia 2014

Praga- Ostrava- Gliwice 17.08.2014

Wyprawy do Pragi, a przy okazji mojej wakacyjnej włóczęgi dzień ostatni- około 80km

Po nocnej włóczędze po Pradze, spaniu pod i na dworcu rano wskazujemy do pociągu do Ostravy. Nareszcie jest czas na drzemkę w miarę normalnych warunkach, a potem poranną toaletę i zmianę ubrania. Tak jak na Słowacji pociągi nie rozczarowują- porządne miejsce na rowery, gniazdka z prądem i czyste toalety- zastanawiający fenomem, ciągle prawie niemożliwy do osiągnięcia w Polsce. 
Na dworcu z Ostravie robimy sobie pamiątkową fotkę i ruszamy w stronę kas dowiedzieć się jak wygląda nasza dalsza podróż.
Okazuje się że za pociąg do Katowic mamy zapłacić po 800koron od osoby ( kilkakrotnie dłuższa podróż z Pragi kosztowała zaledwie 400 koron), ale to polski pociąg więc wszystko jasne:)) Decydujemy się więc zobaczyć rynek w Ostravie i do Polski wracać na kołach. Po długim szukaniu bankomatu i rynku docieramy wreszcie na miejsce.
Rynek w Ostravie
Jeszcze nieśmiertelna pizza i ruszamy w stronę Chałupek. Znowu jedziemy czeską ścieżką rowerową- bardzo dobrej jakości asfalt, praktycznie zero ruchu i już za chwilkę jesteśmy na przejściu granicznym. Robimy pamiątkowe zdjęcia, kolejną przerwę od przerwy  na jedzenie i jedziemy dalej.
Na stacji benzynowej wiatr przewraca obładowany rower Łukasza, a Marcin podnosząc go a następnie próbując przestawić mojego obładowanego osiołka dokonuje odkrycia dlaczego wszystko co kupujemy ze sprzętu musi być jak najlżejsze :)) W Chałupkach proponuję chłopakom porzucenie trasy rysowanej przez nawigację i wbicie na główną drogę- od czasu otwarcia autostrady do Czech droga jest praktycznie pusta i spokojnie ciągniemy wspólnie do Wodzisławia. Tutaj żegnam chłopaków- odbijają na drogę do Świerklan  a ja kręcę w stronę Rybnika. Kolejne 15km to ciągłe podjazdy i zjazdy- których zaczynam mieć dość. W Rybniku robię krótką przerwę na czekoladę i wodę, a potem pobijam rekord prędkości w drodze do Gliwic.
To już koniec mojej 17-dniowej włóczęgi.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Jicin-Mlada Boleslaw- Praga-16-08.2014


Wyprawy do Pragi dzień drugi- 118km

Z kempingu Rumcajs wyruszamy po odbyciu zaległej kapieli ale bez śniadania, bo chłopakom nie odpowiada idea jedzenia w namiocie, a stosownego miejsca żeby usiąść i zjeść na kempingu nie ma. Znajdujemy sobie więc ładny przystanek autobusowy za miastem i tam spożywamy śniadanko. Nie wiem dlaczego ale najlepszym miejscem do jedzenia staje się budka telefoniczna- może dlatego że ciasno, kameralnie i jest półeczka żeby postawić jogurt..

Po śniadaniu kręcimy w stronę Pragi, dzień mija nam na chowaniu się przed deszczem, lub jechaniu w przerwach pomiędzy jedną ulewą a drugą. Apogeum radości przeżywamy w Mlada Bolselaw gdzie chowając się przed deszczem jednocześnie jemy wczesny lunch, a potem ponownie wracamy do tego samego mc donaldsa na kawę bo leje tak że nie ma mowy o dalszej jeździe. Przez Mlada Bolesław gdzie znajduje się fabryka i muzeum skody przemykamy jak najszybciej w strumieniach deszczu i nie chce nam się nawet na chwilę zatrzymywać. Z Mlada nie możemy już jechać do Pragi główną drogą bo zaczyna się ekspresówka i czas odpalić nawigacje. Boczne drogi wyprowadzają nas na ścieżkę rowerową- podjazd do góry po kocich łbach nie należy do przyjemnych, poz tym jest bardzo ślisko- decyduję się prowadzić rower, Łukasz również dołącza do mnie- tylko Marcin jest twardy i wjeżdża na górę. Jedziemy cudownymi bezdrożami, co jakiś czas panowie dyskutują na temat nawigacji bowiem jeden jedzie do przodu a drugi na północ więc bywa dość ciekawie:)) Po drodze zajadamy się z Marcinem gruszkami, buszujemy w polu słoneczników i jakoś coraz mniej interesuje nas o której dotrzemy do Pragi..


Ostatecznie do Pragi docieramy około 18-tej, przed tablicą Praga robimy pamiątkowe zdjęcia, a chłopaki dość burzliwie dyskutują na temat trasy- ech ta germinka :))
Praga jak to Praga- czarująca i porywająca jak zawsze, to jedno z moich ulubionych miast i mogę do niej wracać ciągle. Nawet Łukasz zsiada z roweru i zaczyna zwiedzania na własnych nogach a to już rzadki widok :)). Robimy masę zdjęć, zachodzące słońca dodaje starówce niesamowitego uroku, przed mostem Karola spotykamy Polaków z Wrocławia z którym strzelamy sobie fotkę,

Łukasz wymienia się z nimi kontaktami- mam nadzieję że zdjęcia mostu z ich aparatu będą faktycznie trochę lepsze od naszych i ruszamy zwiedzać. Oczywiście po drodze łapie nas deszcz więc na Hradczanach chowamy się pod arkady i zjadamy kolację. Po przerwie wprowadzamy rowery na zamek i tu czeka nas pierwsze rozczarowanie- złota uliczka jest dostępna tylko po zakupie biletów, a o tej porze oczywiście zamknięta więc zostaje nam tylko zrobienie sobie pamiątkowego zdjęcia przy tablicy.


Ze starówki ruszamy na dworzec- jest koło pierwszej w nocy- okazuje się że pierwszy pociąg do Ostravy mamy o 6 rano, a z dworzec jest zamykany na noc. Po krótkiej przejażdżce postanawiamy poczekać na miejscu i rozkładamy się na matach przed dworcem. Po krótkiej chwili dołączają do nas kolejni podróżni i pod dworcem rozkłada się komuna śpiących, gadających itd..


Jelenia Góra- przełęcz Okraj- Turtnov- Jicin


Pierwszy dzień wycieczki do Pragi- góry

Z internatu ruszamy wcześnie, ( tj. po godzinie ósmej :) i po zrobieniu pamiątkowych zdjęć wbijamy na starówkę Jeleniej Góry żeby zrobić parę zdjęć przed wyjazdem.
Ratusz- Jelenia Góra

Pomnik Szczudlarza
Uwieczniamy się na tle jelonków, szczudlarza i ratusza i ruszamy drogą na Kowary. Pomimo iż szybko na horyzoncie dostrzegamy góry dobry nastrój nas nie opuszcza,a wręcz dopada lekka głupawka. Po drodze zaliczamy jeszcze pałac w Łomnicy, a puste leżaki stojące na wypielęgnowanym trawniku wręcz zapraszają do zajęcia miejsc siedzących i zrezygnowania z dalszego wspinania się do Kowar.
Jesteśmy jednak nieugięci i po zrobieniu zwyczajowych zdjęć jedziemy dalej. Przez Kowary przejeżdżamy nie zatrzymując się ( osobiście mam jakieś deja vu bo byłam w tym miasteczku trzy tygodnie wcześniej) i ruszamy do Kowar Górnych- zaczyna się mozolna wspinaczka bo droga zaczyna biec coraz bardziej pod górę i wiemy już że teraz przed nami już tylko podjazdy. Przypomina mi się jak jadąc do sztolni w Kowarach samochodem pomyślałam na głos że dobrze że nie jadę rowerem:) cóż- rowerem też przejechałam tą trasę. Po drodze robimy krótki postój na jedzenie- jak stwierdzam później cała ta wyprawa mija pod znakiem jedzenia i szukania toalet- nie wiem czemu chłopaki na tym tripie są tacy wygłodzeni :)). I jakże tematyczną drogę Ofirar Głodu wspinamy się dalej. Nieoczekiwanie na jednym z bardziej stromych podjazdów słyszę z tyłu zgrzyt przerzutek- i mamy nieoczekiwaną przerwę- Łukasz zerwał łańcuch.

Dobrą chwilę zajmuje spięcie go na nowo, przy okazji czyszczenie i smarowanie. W międzyczasie z Marcinem robimy sobie sweet focię i zastanawiamy się jak daleko uda nam się dziś dojechać skoro jest godz.12:00 a my mamy przejechane niecałe 20km. Na drodze mija nas bardzo wielu rowerzystów pędzących wręcz na złamanie karków- okazuje się że niechcący bierzemy udział w amatorskim wyścigu kolarskim Kowary- przełęcz Okraj, który odbywa się już po raz 17-ty. Niestety nie mają naszej kategorii, musielibyśmy startować w kategorii open, a nie zarejestrowaliśmy się na starcie więc na otarcie łez dostajemy na przełęczy mapkę wyścigu. Wprawdzie droga biegnie cały czas mocno pod górkę ale jakoś spokojnie i lekko nam się wjeżdża- trochę się zastanawiałam jak to będzie po dwóch tygodniach ciągłego kręcenia, dużym obciążeniu i niemiłych wspomnieniach z bieszczad- było miło, przyjemnie i spokojnie, niemniej kolejna korba jaką zamontuje będzie jednak trochę mniejsza- 44 zęby- bo przy większym nachyleniu zbocza mogłabym już mieć problem. Po drodze robimy jeszcze kilka fotek pięknej panoramy gór, a na szczycie na przełęczy standardowo blachę że to już Czechy.
Dalej droga biegnie już tylko w dół- robi się zimno, zresztą pogoda na tej wyprawie nie rozpieszcza nas za bardzo i deszcz towarzyszy nam prawie cały czas. W pierwszej wsi robimy zakupy- czekolada studencka mniam mniam i decydujemy się jaką trasą pojedziemy dalej. Reszta dnia to kręcenie do Jicina, po drodze wjeżdżamy do miejscowości Trutnov gdzie nieoczekiwanie wita nas pomnik różowego robiącego kupę niedźwiedzia- nieprawdopodobne..
Czesi mają jednak większe poczucie humoru niż my.. :) Fotografujemy dokładnie misia, zjadamy po dużej pizzy i ruszamy dalej.  Do Jicina dojeżdżamy wieczorem, znajdujemy Tesco i panowie idą robić zakupy- zastanawiam się już czemu to tak długo trwa, kiedy wracają jakoś dziwnie uśmiechnięci- okazuje się że jeździli po Tesco na rowerkach- cóż.. to chyba potwierdza stwierdzenie że mężczyźni to duże dzieci :))


Zaliczamy jeszcze rynek robiąc kilka pamiątkowych zdjęć a następnie po ciemku wbijamy na kemping o nazwie Rumcajs, rozbijamy namioty, szybka kąpiel w zimnej wodzie i spanko.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Jelenia góra- Cieplice- zapora w Pilchowicach

14.08 dzień odpoczynku i krótkich wycieczek po okolicy- szybkie 60km

Z kempingu ruszam dopiero koło jedenastej, wykorzystuję pogodę suszę pranie i namiot. Jako pierwsze zaliczam Cieplice i stwierdzam że wbrew opinii kolegi Marcina warto tam zajrzeć bo jest naprawdę ładnie, a park zdrojowy zadbany i przyjemny. Po drodze zahaczam o serwis rowerkowy żeby odpowietrzyć hamulec bo przede mną przejazd przez góry i to na obciążeniu więc rower musi być sprawny.  Po naprawie wracam do Jeleniej   Góry, odbieram klucze od pokoju w bursie gdzie mamy załatwiony nocleg, ucinam sobie długą pogawędkę z byłym wychowawcą Marcina dzięki której mam nowe info o ścieżce rowerowej na zaporę. Pan rozbawia mnie stwierdzeniem ze ten mój rowerek to taki lichutki, z jednej strony jestem oburzona drwieniem z mojego osiołka a z drugiej cieszę się że aż tak nie rzuca się w oczy:) za to w każdym serwisie do którego podjeżdżam po obejrzeniu osiołka traktują mnie poważnie więc coś w tym jest.
Ścieżka wzdłuż kanału i doliny bobru jest naprawdę śliczna a w paru miejscach karkołomna i robi wrażenie. Schronisko perła zachodu bardzo ładne. W Siedlęcinie odbijam na szosę i po kilku podjazdach jestem na zaporze. Robię kilka zdjęć, odganiam jakiegoś niemca i próbuję do jeleniej wrócić ścieżką rowerową.  Niestety droga wygląda jak koryto rzeki i dla mnie jest nieprzejezdna więc trochę okrężną drogą wracam na szosę. Podjazdy nie robią zbyt dużego wrażenia zobaczymy jak będzie jutro. Po drodze robię zakupy i wracam ba kwaterę. Obiadek, drzemka i wieczorem na dworzec po chłopaków.

zapora w Pilchowicach

ścieżka rowerowa- okolice perły zachodu

Cieplice

W oczekiwaniu- poznań- Jelenia góra

13.08 to dzień głównie techniczny poświęcony przemieszczeniu na miejsce zbiórki w Jeleniej Górze oraz zwiedzaniu okolicy.

W środę rano wyruszam z kempingu na malcie w poznaniu i muszę przyznać że ochronę tam naprawdę widać, całą noc pan sumiennie krążył obok namiotów. Na dworcu jestem dość wcześnie i funduję sobie porządną kawę i rogala marcińskiego ( no bo jak być w poznaniu i go nie zjeść). Jak zawsze dopada mnie polska rzeczywistość: na peron 1-3można zjechać windą ale na peron 5 prowadzi tylko tunel z milionem schodów, widzę mój pociąg ale na zdejmowanie gratów nie mam ochoty więc zaczepiam SOK-istę i w asyście silnych panów spokojnie lezę po torach górą ignorując napis wstęp wzbroniony.

Większość dnia spędzam w pociągu w jeleniej jestem kolo 13tej. Oglądam starówkę, robię zakupy i wbijam na kemping. Szybko stawiam namiot, kąpiel, pranie, gotuję nawet obiad i poświęcam trochę czasu osiołkowi bo należy mu się już porządne czyszczenie i smarowanie.



środa, 13 sierpnia 2014

Kamień- Wągrowiec-Poznań

 12.08 . Dystans 118,58km śr.prędkość 16,45 masakra

Kolejny dzień walki z wiatrakami czyli długich przelotów. Dziś jedzie mi się zdecydowanie lepiej niż wczoraj choć wiatr jest tak silny że momentami mam wrażenie że stoję w miejscu. Muszę bardzo uważać na boczne uderzenia wiatru, raz prawie wylatuję z drogi ratuje mnie tylko szerokie pobocze. Droga jak wczoraj prosto- prosto góra- dół. W pewnym momencie widzę drogowskaz Białowieża 3km i zaczynam się przez chwilę zastanawiać czy mam halucynacje czy jadę w dobrym kierunku. Dzisiejszy dzień i średnia prędkość pokazują mi że nie dociągnę do jeleniej w przewidzianym czasie więc potrzebny będzie inny wariant. Decyduję się przeskoczyć ostatnie 50km z Wągrowca do Poznania pociągiem. Na dworcu kupuję od razu bilet na kolejny dzień do jeleniej i pędzę prosto na maltankę na kemping. Muszę przyznać że tor regatowy wygląda imponująco, a na kempingu znowu prawie sami obcokrajowcy i mnóstwo camperów. Ochrona uprzedza mnie żeby uważać na rower bo mieli przypadek kradzieży więc ściągam przednie koło i pakuję rower do namiotu. Czas na zasłużony wypoczynek 




Kaszuby dla wytrwałych czyli Przywidz- Kościerzyna- Chojnice- Kamień Krajeński

Wyprawy dzień 11- 118km
Zaliczam kolejną nieprzespaną noc.. kemping wyglądał na ciche i sympatyczne miejsce, z plażą i pomostem, niestety w ten sielski krajobraz wpisała się grupa "studentów" zapewniająca nocne atrakcje chyba wszystkim w promieniu kilometra. Obawiam się że po porannej pogawędce z właścicielką kempingu, kolejni studenci którzy zapragną wynająć domek zostaną odesłani z kwitkiem.
Kompletnie zero energii, potworny wiatr i ciągłe podjazdy powodują że cały dzień staje się męką. Jadę ładnym lasem, zaczynają się bory tucholskie. W Kościerzynie zatrzymuję się na śniadanie, fotografuję śliczny pomnik Remusa i kręcę dalej. Osobie która projektowała ścieżkę rowerową do i od Chojnic składam serdeczne gratulacje za głupotę. Owszem zamysł był dobry, ścieżka jest poprowadzona ładnie lasem wzdłuż drogi ale nikt nie niwelował różnic wzniesień i przypomina ona tor przeszkód góra-dół. Spotkane przeze mnie starsze osoby co chwilę schodziły z rowerów bo nie były w stanie pokonać podjazdów. Na jednym z nich i ja się poddaję, przypomina on skocznię i ledwie udaje mi się wepchać na górę rower. Oczami wyobraźni widzę jak ktoś leci rozpędzony z drugiej strony- wyjście z progu i lot a'la Małysz gwarantowany. Zjeżdżam na kemping przy plaży w Kamieniu, oprócz kawałka plaży ogrodzonego trawnika i tojki nie ma nic.. zastanawiam się czy jechać dalej ale widzę sakwy rowery i machającą przyjaźnie łapę więc wbijam. Spotykam sympatyczną parę wujka z siostrzenicą ( szacunek dla dziewczynki bo na jubilacie z sakwami i bez przerzutek w tym terenie to naprawdę szacun).  Gadamy o rowerach, trasach itd. po czym idziemy wykąpać się w jeziorze. Prądu brak, komary gryzą ale przynajmniej można spokojnie odespać. Rano wmeldowuję się do pseudorecepcji uiścić płatność i pytam po co te skrzynki na kempingu skoro i tak nie ma prądu- okazuje się że to awaria o której nie wiedzieli, więc w ramach rekompensaty spaliśmy gratis.
ścieżka rowerowa okolice Chojnic
pomnik Remusa- Kościerzyna

niedziela, 10 sierpnia 2014

Koniec WTR Malbork- Tczew- Gdańsk-przywidz

Dziś w totalu 123km w tym 76km WTR.

Z kempingu wyjeżdżam dopiero koło ósmej, bo impreza trwała do czwartej rano i dopiero wtedy udało mi się zasnąć, więc z pełną świadomością że nie muszę się śpieszyć przejeżdżam raz jeszcze koło pustego o tej porze zamku w Malborku i bocznymi drogami oraz lokalną ścieżką rowerową ruszam do Tczewa. Ładne miasto, robię kilka fotek i jadę do Gdańska. Niefortunnie akurat w mieście trwa jarmark dominikański i przez długi targ prawie nie można się przebić. Po drodze spotykam sakwiarza- leciał ze Świnoujścia do Gdańska i właśnie wraca do domu. Gadamy chwilę i każdy rusza w swoją stronę. Przeprawiam się promem przez Wisłę i wjeżdżam do twierdzy Wisłoujście. W tym miejscu WTR można uznać za zakończony. Wbijam  jeszcze na plażę na Westerplatte układam się do góry kołami i robię przerwę. Postanawiam wyjechać dziś z Gdańska żeby uniknąć przebijania przez miasto jutro. Tym sposobem docieram w okolice Kościerzyny na kemping. Tak jak zawsze kolacja, kąpiel i podsumowanie dnia. Od jutra zaczynamy długie przeloty...

prom- twierdza Wisłoujście

panorama Tczewa

Twierdza Wisłoujście
zasłużony wypoczynek- Westerplatte

sobota, 9 sierpnia 2014

Chełmno- Grudziądz- Kwidzyn- Sztum-Malbork

Wyprawy dzień kolejny- dziś dużo zwiedzania po drodze i 124,23km przejechane.


Właśnie sobie pomyślałam że gdyby nie odbijanie po drodze żeby pozwiedzać to dziś spokojnie spałabym w gdańsku.. więc gdyby skoncentrować się na kręceniu to WTR można zrobić w 8 dni.



Ale plan był taki żeby przy okazji sobie pozwiedzać:)

Dziś rano opuszczam mój dziwaczny kemping i stromym podjazdem wjeżdżam do Chełmna. Miasteczko okazuje się bardzo ładne, na rynku piękny ratusz a obok stragany na których okoliczni gospodarze sprzedają owoce i warzywa. Zaopatruję się w owoce, w pobliskiej piekarni dokupuję super pieczywo, mleko i na ławeczce przy plantach spożywam śniadanko. Po wczorajszych sukcesach na WTR olewam szlak i jadę bardzo blisko niego ale szosą. Droga jest prawie pusta, asfalcik elegancki i do szczęścia brakuje tylko kawałka płaskiej drogi. Zresztą cały dzień prześladują mnie podjazdy i to jakoś dziwnie brakuje na drodze potem zjazdów... Dobijam do Grudziądza, przejeżdżam śliczne ścieżki rowerowe z widokiem na panoramę Wisły i zwiedzam starówkę. Tutaj żegnam się również na stałe z WTR bo ścieżka kończy się koparką i dziurą w ziemi. Tak więc coś co teoretycznie istnieje na mapie jak zawsze nie występuje w przyrodzie. Z Grudziądza jadę więc główną drogą na Kwidzyn i powiem że wjechanie do tego miasta mija się z celem- kompletnie nie ma co oglądać. Ruszam więc dalej do Sztumu. Po drodze, na drodze staje mi duże zwierzę w osobie  łosia a raczej pani łoś która kontemplowała otoczenie stojąc na poboczu drogi. Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia, spłoszyło ją przejeżdżające auto. W Sztumie oglądam dość niepozornie wyglądający zamek. Miasto jest zadbane, ma ładnie zrobione skwery, na jednym z nich stoi pomnik konia sztumskiego który sobie fotografuję. Po kolejnych kilkunastu km podjazdów docieram do Malborka. Wjeżdżam pod zamek, robię fotki- jak zawsze dookoła kłębi się dziki tłum, potem wbijam na kemping. Tutaj czeka mnie kolejna niespodzianka bo na terenie ośrodka trwa  zlot saaba więc pani w recepcji ostrzega mnie że raczej nie pośpię. Koło mnie parkują sympatyczni Litwini ich saab jest chyba w moim wieku;) Jutro koniec tego etapu podróży- zostało mi tylko dobić do gdańska.

Grudziądz
Malbork
Ratusz w Chełmnie

piątek, 8 sierpnia 2014

WTR-y otaczają mnie czyli Toruń- Bydgoszcz- Świecie-Chełmno

ósmy dzień wyprawy 137km

Po niezbyt przespanej nocy z ulgą opuszczam Toruń. Okazało się że położenie kempingu w ustronnym miejscu i w zieleni  jest tylko zmyłką bo za płotem jest droga główna po której całą noc śmigają tiry, a po drugiej stronie jest dworzec kolejowy i zapowiedzi pociągów towarzyszą mi całą noc. Wbijam na moją ukochaną ścieżkę rowerową po godzinie kręcenia po wertepach okazuje się że przejechałam 12km... Przenoszę się na drogę główną, na szczęście ma szerokie pobocze i zasuwam do Bydgoszczy. Po drodze odbijam na pałac w Ostromecku tam spotykam sakwiarza z Gdańska ale on jeździ tylko lokalnie. W Bydgoszczy wbijam się w roboty drogowe i tylko chęć obejrzenia starówki powstrzymuje mnie od zawrócenia roweru,niemniej tracę mnóstwo czasu. Namówiona przez panią w informacji turystycznej próbuję do świecka dojechać WTR między innymi wbijam na polską podróbę wiedeńskiego eurovelo która przyprawia mnie o łzy ze śmiechu. Droga a raczej ścieżka biegnie owszem wałem ale na końcu muszę przedzierać się przez krzaki. Dalej jest tylko ciekawiej po godzinie jazdy góra dół wbijam na skrzyżowanie na którym z każdej strony jest znaczek WTR a oprócz tego drogowskaz Bydgoszcz 14km. Wypowiadam kilka niecenzuralnych słów i przy pomocy wujka google wracam na wylotówkę na Gdańsk. Dość szybko docieram do Świecia oglądam niezbyt ciekawy zamek i kręcę dalej do Chełmna. Kemping jest super- woda, toaleta i prysznic są pod kluczem, pełna reglamentacja dóbr jak za komuny. Za to cisza, spokój i ładny pomościk na jeziorze.
Eurovelo made in poland

Bydgoszcz

Pałac w Ostromecku
Kemping w Chełmnie