trasa Katowice- Kraków 113km
Korzystając z pięknej pogody postanowiliśmy z chłopakami wybrać się w sobotę na jednodniową wycieczkę z Katowic do Krakowa.
Pobudka- 4:30 szybkie śniadanie i kawa i kręcenie na dworzec PKP. Do pociągu wbijam niemal z marszu i pól godziny później jestem w Katowicach czyli naszym miejscu zbiórki. Ponieważ mój pociąg przyjechał najwcześniej chwilę czekam na chłopaków, przy okazji budząc zainteresowanie innych podróżnych - no cóż, wszyscy mają narty, plecaki, kije trekkingowe, za oknem jest zima, a ja stoję sobie z ROWERKIEM :))
Po kilkunastu minutach z daleka widać charakterystyczne żółto-zielone jaskrawe akcenty, czyli na horyzoncie pojawił się Marcin:), a chwilę później dobija Łukasz. Robimy jeszcze po drodze jakieś drobne zakupy i ruszamy w drogę.
Początkowo pogoda nas nie rozpieszcza, pomimo że zapowiada się ładny dzień jest zimno i temperatura oscyluje poniżej zera o czym informuje mnie prywatny termometr czyli nos:) Trochę marzniemy w ręce pomimo ciepłych rękawiczek, a po 30km zaczynam tracić czucie w palcach u nóg. Na szczęście Marcin proponuje krótki przystanek na którym wypijamy po kubku gorącej herbaty z przezornie zabranego przeze mnie termosu. Potem robi się coraz cieplej, a i germinka zabiera nas na nasze ulubione boczne drogi więc i jedzie się jakoś milej. Humory nam dopisują więc nadchodzi czas na zwyczajową głupawkę na drodze i parę fotek.
Dziś jedzie mi się znakomicie, ale jak twierdzą chłopaki trochę za szybko jak na ich potrzeby:P Droga jest bardzo urokliwa a bliżej zamku Tenczyn który jest naszym pierwszym celem robi się coraz bardziej pagórkowato i zaczynają się podjazdy. W pewnym momencie germina robi nam małego psikusa i wyprowadza nas na piękna drogę w lesie.. Po 300m okazuje się że jechać się raczej nie da, ale możemy pochodzić z rowerami
Niemniej 12km spacer do zamku Tenczyn nam się nie uśmiecha i wracamy na szosę. W okolicach Rudna chłopaki przeżywają pełnię szczęścia bo zaliczamy dwa fajne podjazdy- pierwszy niezbyt stromy za to długi, a niemalże pod samym zamkiem drugi bardzo stromy. Stajemy na górze i robimy kolejne fotki uwieczniające nas i panoramę okolicy.
i wdrapujemy się pod zamek. Tam robimy dłuższą przerwę, robimy zdjęcia, jemy posiłek i z Łukaszem wybieramy się na małą wspinaczkę dookoła zamku.
Po przerwie ruszamy dalej, bocznymi drogami w stronę Krakowa. Na jakiejś bocznej ścieżce na którą wyprowadziła nas germinka zaliczamy wspólnie glebę tworząc nową dyscyplinę sportową- leżenie synchroniczne. Zjeżdżamy sobie powolutku drogą mającą koleiny asfaltu i trochę śniegu po bokach gdy z tyłu odzywa się Łukasz z ostrzeżeniem; uważajcie jest ślisko i w tym samym ułamku sekundy leżymy wszyscy. Na szczęście nikomu nic się nie stało, poza stłuczonym łokciem u Łukasza i moim lekko obdrapanym kolanem. Rozweseleni sytuacją sprowadzamy rowery na dół i jedziemy dalej. Germina wyprowadza nas do jakiejś kopalni gdzie nie ma przejazdu, a potem na ścieżkę rowerową w lesie gdzie panują warunki typowo zimowe i bardzo opowiednie byłyby opony z serii Marathon Winter. Jedziemy sobie powolutku przy okazji przeprowadzam test nowych opon w warunkach zimowych- i dają radę :)
Na szczęście nasze lodowo-zimowe przygody kończą się po paru kilometrach i wracamy na normalny asfalt. Droga jest cudna, ruch aut niewielki więc jedzie się fantastycznie. Pod Krakowem robimy jeszcze małą przerwę na fotki w Tyńcu
pod blachą Krakowa
i ścieżką rowerową prowadzącą wałami wzdłuż Wisły wjeżdżamy pod Wawel. Oczywiście im bliżej centrum tym bardziej przejazd zaczyna przypominać slalom gigant pomiędzy ludźmi, nawet przez chwilę z Marcinem marzymy głośno o jeżdzeniu spychaczem:)
robimy parę fotek, na prośbę Łukasza podjeżdżamy pod smoka, który na nasz widok puszcza ognistą bańkę nosem i jedziemy na rynek. Tam uwieczniamy się pod kościołem mariackim i szorujemy na dworzec zobaczyć jak stoimy z pociągami do domu.
Łapiemy jakieś TLK oczywiście do Świnoujścia a więc mam pociąg bezpośrednio do domu, a korzystając z wolnego czasu zaliczamy jeszcze znajomą knajpę. Po posiłku żegnamy się z Marcinem i ruszamy na peron. Po małych przygodach z jeżdżeniem windą góra-dół wsiadamy do pociągu, który o dziwo ma nawet przyzwoite miejsca na rowery, wieszamy je więc na stojakach i zasiadamy w fotelach. Jak zawsze PKP nie byłoby sobą gdyby nie sprzedało nam miejscówek w drugim końcu wagonu, ale na szczęście pociąg jest prawie pusty więc siedzimy zaraz przy wyjściu. W domku jestem jakoś po 21.
w totalu 113,24km