Dzisiejszy dzień zaczynamy nieśpiesznie z założeniem że wyjeżdżamy koło 9-tej bo do przejechania mamy tylko około 85km.
Po wspólnym śniadaniu jedziemy bocznymi drogami w stronę Częstochowy. Po drodze trafiamy na nasze ulubione bele słomy, co staje się okazją do zrobienia kolejnej porcji zdjęć.
Poza tym pedałujemy spokojnie robiąc co jakiś czas przerwy na posiłek, rozprostowanie kości czy kolejne zdjęcie. Chociaż pogoda dopisuje i jedzie się fajnie, cieszę się że dzisiejszy dzień jest krótszy bo przeziębienie dokucza mi coraz bardziej i mam problemy z oddychaniem.
Do Częstochowy wjeżdżamy koło 15, jedziemy na Jasną Górę, ponieważ Michał nie był nigdy wcześniej w Częstochowie ma okazję trochę ją zwiedzić. Przed klasztorem robimy sobie pamiątkowe fotki i ruszamy na dworzec sprawdzić pociągi.
Na dworcu Anetka ma małą przygodę z ruchomymi schodami - nie udaje się jej utrzymać roweru i spadają ze schodów. Na szczęście nic się nie stało, spada tylko łańcuch którego powtórne założenie trwa może minutę. Kupujemy bilety i w pobliskiej kebabowni jemy obiad, po czym z Łukaszem żegnamy się z resztą ekipy i wsiadamy do pociągu do Gliwic.
Podróż obfituje w przygody- najpierw mamy debila który opowiada komuś przez telefon historię swojego życia uwzględniając wszystkie detale ( zjadłam talerze zupy pomidorowej, nie będę pić do sylwestra, albo wcześniej jak zaliczę rok szkolny..) - sposób rozmowy itd rodem z Adasia Miauczyńskiego juniora..
a potem kolejnego który wielką walizą zastawia kompletnie przejście, tak że Łukasz nie może wyjść z rowerem z pociągu, a na prośbę o zabranie bagażu mówi nie.. Przez chwilę mam ochotę wykopać jego walizę na peron, jakoś ją szybko przesuwam tak że Łukaszowi udaje się wysiąść zanim pociąg rusza. Posyłam zresztą debilowi jeszcze parę ciepłych słów, ale gość jest tak naćpany że kompletnie nie kontaktuje. Ja zresztą też mam już pełny odlot i do domu docieram jakoś po 20 resztką sił. Jeszcze tylko prysznic, porcja leków i ukochane łóżeczko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz