niedziela, 27 września 2015

Liberec - trojstyk granic - Zgorzelec 27.09.2015


Dzień drugi wyprawy zaczynamy wcześnie rano z pełną świadmością że musimy zdążyć do dojechać do Zgorzelca o jakiejś sensownej godzinie i zdążyć na pociąg do domu. Rzeczywistość nas trochę przerasta bo jesteśmy niewyspani a do tego jest niesamowicie zimno- cóż to już prawie październik a do tego otaczają nas góry. Wbijamy więc na kawę na stację benzynową, potem pijemy jeszcze po jednej i jedziemy na rynek. Wjeżdżamy na rynek i przez chwilę stoimy jak zamurowani.. na budynkach wiszą hitlerowskie flagi ze swastykami a na balkonie ratusza stoi autentyczny SS-mann..  

Ki diabeł myślimy, czyżbyśmy przenieśli się w czasie? Dopiero w domu sprawdzam że to rocznica zajęcia Sudetów przez Niemców i pewnie jakaś rekonstrukcja i pokazy.






Z Liberca jedziemy na trójstyk granic Polski- Niemiec i Czech po drodze zahaczając o zamek Grabštejn.
Na trójstyku robimy chwilę przerwy i mocno patrząc na zegarki pędzimy w stronę Zgorzelca, choć słowo pędzimy jest dość mocno powiedziane. Droga jest urokliwa ale dalej mocno górzysta, do tego wieje i... na pociąg spóźniliśmy się jakieś 15 minut...






 Wjeżdżamy więc już spokojnie do polskiej części miasta, sprawdzamy możliwości na dworcu PKP, kupujemy bilety do Wrocławia i siadamy w macu czekając na pociąg. Cały czas mam nadzieję, że pociąg który z Wrocławia odjeżdża dokładnie o tej samej porze co przyjeżdża nasz będzie spóźniony i jednak zdążymy. Okazuje się że faktycznie był spóźniony, ale oczywiście nasz podmiejski też się spóźnił więc na peronie zobaczyliśmy tylko jak odjeżdża z sąsiedniego toru...

W perspektywie mamy pociąg o północy z Wrocławia i dojazd do domu o 4 rano, a wiec prosto do pracy. Jedziemy więc na dworzec PKS-u poszukać jakiegoś połączenia. Po 21 podjeżdża PKS do Rzeszowa przez Gliwice i Katowice, chwilę negocjuję z panem na boku zabranie nas z rowerami, po czym dzięki uprzejmości panów kierowców rowery lądują w luku bagażowym a my w fotelach i suniemy do domku.
Na dworcu jestem po 23, skręcam na szybko rower i sunę przez miasto do domku. Okazuje się że przy pakowaniu sakw do bagażnika ktoś mi zakosił bidon- trudno :(
w totalu 75km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz