Dzień pierwszy- 146km
Z noclegu w Witowie ruszamy koło 7. Poranek jest chłodny- czas wyciągnąć z sakwy polar i komin żeby ochronić trochę nos i uszy. Na szczęście dość szybko robi się ciepło.
W Chochołowie robimy zakupy i ruszamy w stronę Słowacji- na pierwszym podjeździe Łukaszowi pęka łańcuch więc mamy niespodziewaną przerwę. Pomimo usunięcia awarii, coś jest nie tak- łańcuch cały czas przeskakuje. Eliminujemy po kolei możliwe przyczyny awarii wymieniając wkładkę suportu, regulując przerzutki i zaczynamy się zastanawiać czy wracać do Zakopanego czy szukać serwisu na Słowacji.
Zbaczamy trochę z trasy i w miejscowości Trzciana znajdujemy serwis- rower Łukasza dostaje nową kasetę, a my mamy wczesny obiad i kawkę. Czasowo jesteśmy w plecy, ale na spokojnie jedziemy dalej.
Widoki są super, a podjazdy nie zabijają nas za bardzo. Piękną serpentyną wjeżdżamy a następnie zjeżdżamy na dół do Liptowskiego Mikulasza gdzie robimy sobie przerwę.
A potem decydujemy się na przejazd bardziej główną drogą aż do Wysokich Tatr i Tatranskiej Lesnej gdzie mamy zarezerwowane spanie.Ostatnia część drogi przed noclegiem to dość mocny podjazd. Pocieszamy się że na szczęście jutro może będzie trochę z górki. Dziś w totalu 146km.
Z noclegu wyjeżdżamy około godziny 7 mając nadzieję że uda nam się spotkać na trasie z chłopakami- Michałem i Marcinem którzy śpią na campingu jakieś 3km przed nami. W ten weekend mieliśmy kręcić wspólnie, ale chłopaki wyruszyli na trasę już w piątek, więc mieliśmy ich ewentualnie dogonić na trasie. Oni też mieli ruszyć koło 7 więc mieliśmy nadzieję że do Zakopanego dokręcimy razem. Niestety nie spotkaliśmy się na drodze.
Słowackie Tatry są przepiękne i puste- jedzie się bardzo przyjemnie. Sytuacja zmieniła się diametralnie kiedy przejechaliśmy granicę polską i wjechaliśmy na Łysą Polanę. Na plecach od razu poczuliśmy oddech lusterek samochodowych, a ilość ludzi jest porównywalna do ul. Marszałkowskiej w godzinach szczytu- aż chciało się zawrócić spowrotem na Słowację- niby to tylko 10km a diametralna różnica.
Jadąc na luzie z jedną przerwą na kawę i picie na stacji benzynowej i robienie zdjęć blachę Zakopane klepiemy około godziny 10:30 i w deszczu.
Na szczęście zanim wjedziemy do centrum pogoda się poprawia. Załatwiamy na dworcu kwestie biletów ( postanawiamy wracać wcześniejszym pociągiem żeby nie czekać 8 godzin w Zakopanem) i siadamy przy obiadku. Półtorej godziny po nas na mecie meldują się chłopaki- gadamy chwilę i rozstajemy się bowiem mają samochód w Chochołowie.
Do pociągu pakujemy się na spokojnie, niestety musimy trochę kombinować bo pociąg nie jedzie do Katowic ani Gliwic tylko do Wrocławia. Łukasz wysiada w Pszczynie i przesiada się na pociąg do Katowic, a ja jadę dalej aż do Rybnika i wracam do domu na kołach.
wychodzi koło 85km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz