piątek, 12 czerwca 2015

Cabo da Roca- podsumowanie wyprawy


34 dni włóczęgi, 3785przejechanych km , w tym 3700km do celu czyli na przylądek Cabo da Roca

Dużo czasu zajęło mi zabranie się do napisania tego posta. W czasie naszej wyprawy zdarzyło się tak wiele różnych rzeczy o których warto napisać, że trzeba je chyba będzie jakoś pogrupować.

Po pierwsze-  ta wyprawa była niesamowitym doświadczeniem i nie żałuję żadnej minuty spędzonej na trasie, obojętnie czy było ciężko, bardzo ciężko czy za przeproszeniem.. przerąbane... Wyprawa była super, a chyba tylko my z Łukaszem wiemy ile wysiłku i determinacji kosztowały nas ostanie dni na trasie, kiedy walczyliśmy ze zmęczeniem, słońcem, awariami  a przede wszystkim czasem. W tym miejscu muszę koniecznie podziękować Łukaszowi- za ruchome piaski, sjesty, noclegi w interesujących miejscach, a nade wszystko pogodę ducha i nie poddawanie się aż do końca- dzięki Łuki :)

Dziękuję również reszcie naszej ekipy, z którą spędziliśmy dużą część tej podróży- Anecie i Marcinowi- za fajną atmosferę, głupawki na drodze i masę pięknych zdjęć i wspomnień. Szkoda, że nie udało nam się zakończyć tej wyprawy w kompletnym składzie, lecz cóż pewne rzeczy się po prostu zdarzają i nie mamy na nie wpływu...

Przygotowania:

Na szczęście doświadczenia wyniesione z poprzednich wypraw pozwoliły mi uniknąć popełnienia większości błędów ( no może oprócz kupienia nieprzemakalnych spodni i zostawienia ich w domu:)). Niemniej ZAWSZE warto zrobić listę rzeczy potrzebnych na wyjazd i pilnować czy wszystko spakowaliśmy. Poza tym nie potrzebujemy dużej ilości rzeczy, a jak czas pokazał zawsze można coś dokupić na trasie.
Jeśli chodzi o przygotowanie sprzętowe-warto zainwestować przed wyjazdem w porządny serwis i poświęcić czas na przygotowanie roweru. Poza tym nie oszczędzajmy na jakości używanego przez nas sprzętu i nie tylko jeśli chodzi o rower ale i sprzęt biwakowy. Osobiście testowałam podczas wyprawy namiot FJORD NANSEN VEIG II i poza drobnymi uwagami nie mam do niego żadnych zastrzeżeń- jego ogromnymi plusami są dwa przedsionki i stelaż zewnętrzny pozwalający rozbić namiot w deszczu bez zamoczenia podwieszanej sypialni. Warto też mieć śpiwór który pozwoli nam nie marznąć w chłodne noce ( a temperatura spadała do kilki stopni powyżej zera)- tutaj też mogę polecić produkty Fjorda - osobiście od 3 lat korzystam z modelu Kjolen.

Ale najważniejsze jest przygotowanie samego siebie do takiej wyprawy. Wiadomo, że formę buduje się zimą, więc warto było poświęcić czas na uprawianie sportu- nawet kiedy za oknem pada śnieg, a temperatura spada poniżej zera. Tak naprawdę rowerem jeździłam cały czas, a ostatnie dwa miesiące przed wyprawą już praktycznie codziennie dodatkowo zabierając obciążenie. Szczęśliwie udało mi się uniknąć większych kontuzji na trasie, poza przeciążeniem achillesów w pierwszej fazie wyprawy ( tutaj na szczęście wystarczyło parę dni w sandałach żeby dodatkowo nie urażać ścięgien i jazda na lżejszych przełożeniach).

Nie można nie wspomnieć o przygotowaniu psychicznym- choć tutaj tak naprawdę dużo zależy od nas samych i naszej odporności. Myślę, że zanim postanowimy spędzić miesiąc w trasie warto wybrać się na jakiś krótszy, powiedzmy dwutygodniowy wypad i zobaczyć czy życie na drodze nam odpowiada... Tego typu wyprawa, gdzie mamy jasno określony cel oraz termin jej zakończenia zmusza niestety do codziennego przejechania określonej liczby kilometrów niezależnie od pogody i chęci oraz wszystkich pięknych miejsc mijanych po drodze. Wyprawa była również niskobudżetowa,  noclegi zaplanowane na dziko w namiotach wiadomo, że w tym przypadku różnie bywa z dostępem do wody... po jakimś czasie staliśmy się ekspertami w kąpieli z bidonu. Nie każdemu z nas tego typu rozwiązanie musi pasować- ważne jest żebyśmy pewne zasady ustalili wcześniej a potem o nich pamiętali.

A na resztę pomaga Bob Marley i jego piosenka, która jest hymnem tej wyprawy:


Największe rozczarowanie- Francja i Paryż

Po godzinie 18 w mijanych miejscowościach nie ma żywego ducha, a każdy kawałek kraju, lasu jest dokładnie ogrodzony i pozamykany. Dość dziwne jest też, że w dobie internetu nawet młodzi ludzie nie znają albo nie chcą znać języka angielskiego.
Jeśli chodzi o sam Paryż- być może osoby które podróżowały do tego miasta samochodem/ autokarem i autostradą będą miały inne zdanie- natomiast jadąc rowerem mieliśmy okazję dość dokładnie poogolądać sobie jego przedmieścia- ciężko się na to patrzy.. Wiem, że Francja ma problem z imigrantami, ale sterty śmieci raczej można sprzątać z ulic...

Największy plus:

Hiszpania i Lizbona

Nie będę się rozpisywać za bardzo- zainteresowanych odsyłam do relacji z wyprawy. W Hiszpanii i jej ogromnych przestrzeniach jestem zakochana, człowiek jedzie i czuje się jak w filmie.

A Lizbona- cóż, to chyba najpiękniejsze miasto naszej włóczęgi..









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz