W dobrych humorach wstajemy z Marcinem koło 7 rano, o dziwo chłopakom pobudka idzie równie sprawnie i po ósmej rano jesteśmy już z rowerami na dole. Okazuje się, że schronisko sąsiaduje z kościołem, więc o 6 rano budzą nas dzwony, a potem co jakiś czas rozlega się fałszywy dźwięk nie wiadomo jakiego instrumentu- czegoś pomiędzy rzępoleniem na organach a fletem. Rozlegająca się natrętnie kocia muzyka powoduje, że w Marcinie budzi się kobra, więc na dzień dobry mamy jeszcze pokaz kobra dance.
Mocno rozbawieni tanecznym popisem Marcina ruszamy obejrzeć Nysę w świetle dziennym, wracamy na rynek, robimy zdjęcia,
po czym ruszamy w stronę jeziora nyskiego. Tutaj robimy dłuższą przerwę i pełną sesję fotograficzną,
pokaz skoków
chłopaki trenują maskowanie
i spokojnie kręcąc pedałami jedziemy do Opola obiecując sobie że ten dzień będzie pełny relaksu i nieśpiesznego kręcenia.
Po drodze zatrzymujemy się na kolejny postój na małej wiejskiej stacyjce pkp i długo zastanawiamy się czy jechać dalej czy zostać i poczekać na jakiś pociąg.. A może jechać wzdłuż torów?
W Korfantowie zatrzymujemy się na skwerku dumnie nazwanym rynkiem i
wcinamy buły, kabanosy, serki, tuńczyka, oraz ciasto które kupił Łukasz z okazji imienin których
nie miał :P
Nasze plany nieśpiesznego kręcenia biorą w łeb, ponieważ o dziwo w naszym spokojnym Michasiu budzi się lew i ostatnie kilometry do Opola przekręcamy w bardzo przyzwoitym tempie. Jeszcze tylko mała sjesta przy jakimś całkiem ładnym pałacu:
i w bardzo dobrym czasie pomimo wiejącego przez ostatnie kilkadziesiąt kilometrów wiatru docieramy do Opola gdzie urządzamy kolejną sesję foto przy tablicy Opole
potem na moście przy wjeździe do miasta:
na rynku:
spokojnie wbijamy do pociągu do Katowic i o przyzwoitej porze docieramy wszyscy do domów.