Dzień pierwszy- w totalu 119,38km i cały dzień jeżdżenia po górkach
Ten weekend spędziliśmy jak zawsze na weekendowym kręceniu po okolicy. Ponieważ pogoda była dość niepewna postanowiliśmy się tym razem wybrać po czekoladę do Czech :))- naszym celem stała się malownicza miejscowość Frydek- Mistek.
Z chłopakami spotykamy się tym razem w Mikołowie- dzięki czemu ja nie muszę specjalnie przyjeżdżać do Katowic- chłopaki przyjeżdżają z Krakowa pociągiem, w Katowicach odbiera ich Łukasz witając chlebem i solą i wspólnie kręcą do Mikołowa.
Na rynku w Mikołowie robimy standardowo pamiątkowe fotki i ruszamy bocznymi drogami w stronę Czech. Przed Jastrzębiem Zdrój zaczynają się podjazdy i nasze małe problemy, ponieważ Marcin postanowił podczas tej wyprawy pojeździć z pełnym obciążeniem- zaczyna odcinać mu prąd. Ratujemy go jak możemy zapasem słodkości, wkońcu w Jastrzębiu poddaje się i część rzeczy przerzucamy do naszych sakw. Po jakimś czasie odkrywamy przyczynę problemów- okazuje się że niskokaloryczna dieta i rower nie są kompatybilne i wykluczają długie trasy.
Ponieważ ogólnie nie bardzo nam się śpieszy w Jastrzębiu pijemy kawę, zjadamy lunch i jedziemy w stronę granicy. Kolejny przystanek robimy w Karvinie- miasteczku z bardzo ładnym rynkiem, pełnym zabytków i rowerzystów :))
Po czym spokojnie toczymy się dalej aż do punktu docelowego jadąc malowniczymi górkami. Smaczku dodaje fakt, że nie mamy klepniętego noclegu i będziemy musieli poszukać czegoś na miejscu.
Po drodze mijamy zaporę /tamę w Żermanicach.
Sam Frydek- Mistek jest ładnym miasteczkiem położonym na wzgórzach.
Na rynku udaje nam się zdobyć namiary na tani nocleg od zaczepionych przez chłopaków Czechów, więc spokojnie wbijamy do knajpy na czeskie piwo i pizzę.
Nocleg znajdujemy w byłym komunistycznym hotelu robotniczym ale cena jest przyzwoita, pani w recepcji przywozi na myśl dawne czasy ( wysoki tapir, zielone cienie na powiekach), a łazienka stanowi przykład inwencji twórczej "fachowców".
Jeszcze tylko zimne piwko i czekolada, nocne pogaduchy i idziemy spać.
Dzień drugi- około 35km
Ranek budzi nas deszczem, na szczęście zanim wytaczamy się z noclegu przestaje padać, ale za to robi się coraz zimniej. Wracamy na rynek zrobić kilka zdjęć, potem jedziemy na standardową kawę w macu i robimy zakupy w pobliskim centrum handlowym.
Nie ma to jak kolumbijski towar, na czeskiej ziemi, wciągany polskim banknotem :) |
Po sesji foto ruszamy w stronę Czeskiego Cieszyna. Okazuje się, że Marcin męczy się tak samo jak wczoraj i cały ten weekend jest dla niego drogą krzyżową więc spokojnie zmierzamy w stronę Polski. Po pokonaniu wyjątkowo długiego i stromego podjazdu na szczycie przełęczy znajdujemy miłą knajpę i postanawiamy skosztować słynnego czeskiego smażonego sera.
Podniesieni na duchu posiłkiem wjeżdżamy do Cieszyna, zwiedzamy czeską stronę i przejeżdżamy na rynek na polskiej stronie.
Robimy zwyczajowe fotki i wbijamy na dworzec PKP. Decyzja żeby dalej jechać pociągiem a nie na kołach jest spowodowana nie tylko samopoczuciem Marcina, ale też pogodą- robi się bardzo zimno- tak że mając na sobie dwie bluzy polar i kurtkę marznę na zjazdach.
W Czechowicach-dziedzicach przesiadamy się na pociąg do Katowic gdzie rzutem na taśmę przesiadam się do opóźnionego pociągu do Gliwic. Ilość przejechanych kilometrów wprawdzie nie jest imponująca i pozostaje lekki niedosyt, ale wyjazd jak zawsze można zaliczyć do udanych :)).
Zgadzam sie z podsumowaniem - pomimo brakow energetycznych i tak bylo zajefajnie :)
OdpowiedzUsuń