wtorek, 19 sierpnia 2014

Jelenia Góra- przełęcz Okraj- Turtnov- Jicin


Pierwszy dzień wycieczki do Pragi- góry

Z internatu ruszamy wcześnie, ( tj. po godzinie ósmej :) i po zrobieniu pamiątkowych zdjęć wbijamy na starówkę Jeleniej Góry żeby zrobić parę zdjęć przed wyjazdem.
Ratusz- Jelenia Góra

Pomnik Szczudlarza
Uwieczniamy się na tle jelonków, szczudlarza i ratusza i ruszamy drogą na Kowary. Pomimo iż szybko na horyzoncie dostrzegamy góry dobry nastrój nas nie opuszcza,a wręcz dopada lekka głupawka. Po drodze zaliczamy jeszcze pałac w Łomnicy, a puste leżaki stojące na wypielęgnowanym trawniku wręcz zapraszają do zajęcia miejsc siedzących i zrezygnowania z dalszego wspinania się do Kowar.
Jesteśmy jednak nieugięci i po zrobieniu zwyczajowych zdjęć jedziemy dalej. Przez Kowary przejeżdżamy nie zatrzymując się ( osobiście mam jakieś deja vu bo byłam w tym miasteczku trzy tygodnie wcześniej) i ruszamy do Kowar Górnych- zaczyna się mozolna wspinaczka bo droga zaczyna biec coraz bardziej pod górę i wiemy już że teraz przed nami już tylko podjazdy. Przypomina mi się jak jadąc do sztolni w Kowarach samochodem pomyślałam na głos że dobrze że nie jadę rowerem:) cóż- rowerem też przejechałam tą trasę. Po drodze robimy krótki postój na jedzenie- jak stwierdzam później cała ta wyprawa mija pod znakiem jedzenia i szukania toalet- nie wiem czemu chłopaki na tym tripie są tacy wygłodzeni :)). I jakże tematyczną drogę Ofirar Głodu wspinamy się dalej. Nieoczekiwanie na jednym z bardziej stromych podjazdów słyszę z tyłu zgrzyt przerzutek- i mamy nieoczekiwaną przerwę- Łukasz zerwał łańcuch.

Dobrą chwilę zajmuje spięcie go na nowo, przy okazji czyszczenie i smarowanie. W międzyczasie z Marcinem robimy sobie sweet focię i zastanawiamy się jak daleko uda nam się dziś dojechać skoro jest godz.12:00 a my mamy przejechane niecałe 20km. Na drodze mija nas bardzo wielu rowerzystów pędzących wręcz na złamanie karków- okazuje się że niechcący bierzemy udział w amatorskim wyścigu kolarskim Kowary- przełęcz Okraj, który odbywa się już po raz 17-ty. Niestety nie mają naszej kategorii, musielibyśmy startować w kategorii open, a nie zarejestrowaliśmy się na starcie więc na otarcie łez dostajemy na przełęczy mapkę wyścigu. Wprawdzie droga biegnie cały czas mocno pod górkę ale jakoś spokojnie i lekko nam się wjeżdża- trochę się zastanawiałam jak to będzie po dwóch tygodniach ciągłego kręcenia, dużym obciążeniu i niemiłych wspomnieniach z bieszczad- było miło, przyjemnie i spokojnie, niemniej kolejna korba jaką zamontuje będzie jednak trochę mniejsza- 44 zęby- bo przy większym nachyleniu zbocza mogłabym już mieć problem. Po drodze robimy jeszcze kilka fotek pięknej panoramy gór, a na szczycie na przełęczy standardowo blachę że to już Czechy.
Dalej droga biegnie już tylko w dół- robi się zimno, zresztą pogoda na tej wyprawie nie rozpieszcza nas za bardzo i deszcz towarzyszy nam prawie cały czas. W pierwszej wsi robimy zakupy- czekolada studencka mniam mniam i decydujemy się jaką trasą pojedziemy dalej. Reszta dnia to kręcenie do Jicina, po drodze wjeżdżamy do miejscowości Trutnov gdzie nieoczekiwanie wita nas pomnik różowego robiącego kupę niedźwiedzia- nieprawdopodobne..
Czesi mają jednak większe poczucie humoru niż my.. :) Fotografujemy dokładnie misia, zjadamy po dużej pizzy i ruszamy dalej.  Do Jicina dojeżdżamy wieczorem, znajdujemy Tesco i panowie idą robić zakupy- zastanawiam się już czemu to tak długo trwa, kiedy wracają jakoś dziwnie uśmiechnięci- okazuje się że jeździli po Tesco na rowerkach- cóż.. to chyba potwierdza stwierdzenie że mężczyźni to duże dzieci :))


Zaliczamy jeszcze rynek robiąc kilka pamiątkowych zdjęć a następnie po ciemku wbijamy na kemping o nazwie Rumcajs, rozbijamy namioty, szybka kąpiel w zimnej wodzie i spanko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz