Czas wrócić na dobre tory i pokręcić po górkach- tym razem wybór pada na góry opawskie i park krajobrazowy. Zależało nam aby wyprawa nie była wysokobudżetowa i nie jakoś bardzo daleko.
Startujemy w Prudniku, na początek zwyczajowa kawa i przy okazji próbujemy odpowietrzyć hamulce w rowerze Łukasza- niestety olej cieknie i zastanawiamy się czy jest to wina końcówki, czy stało się coś innego. Ale w góry bez hampli raczej ciężko wiec szukamy serwisu. W pierwszym Free style sport patrzą na nas jak na kosmitów- widocznie panowie zajmują się tylko sprzedawaniem rowerów.. choć widzieliśmy potem że na zapleczu ktoś naprawiał rower na stojaku więc idocznie jest to tylko kwestia podejścia - otworem do klienta.. tylko którym? :)
Za to w niepozornym sklepie obok trafiamy na naprawdę dobrego Człowieka z normalnym podejściem- wiadomo że człowiekowi z awarią na trasie trzeba pomóc- więc zostawiamy rower i idziemy na kawę i zrobić zakupy.
przy okazji podziwiamy pewien wehikuł
po kawie wracamy do serwisu gdzie okazuje się że poszły oringi więc i tak sami byśmy tego hamulca nie odpowietrzyli. Serdecznie dziękujemy za pomoc i ruszamy w drogę.
Pierwsze kilometry to jeszcze asfalt, ale dość szybko zaczynamy zdobywać wysokość. Mijamy pierwsze szczyty i rezerwaty, bardzo urokliwe jeziorko zwane Żabim oczkiem i wjeżdżamy do Głuchołaz.
Tam zjadamy wczesny obiadek i zmykamy przez park zdrojowy na stronę czeską. Potem już tylko góry i góry, gdzie się da tam jedziemy, gdzie się nie da tam pchamy rowery pod górę.
Nagrodą jest piękna panorama i widok Pradeda.
Najwyższy szczyt gór opawskich czyli Poprzeczny Wierch zdobywamy już jakoś szybko, a potem zaczynamy zjazd do Zlotych Hor. Łukaszowi udaje się osiągnąć nawet prędkość ponad 65km/h, ja jadę wolniej bo gruby nie lubi zbyt dużej prędkości i opony momentami wpadają w samosterowność.
Meldujemy się w Stajni nad Tamą ze już jesteśmy i zjeżdżamy do pobliskiego Jarnułtówka na kolację i zakupy. Weiczorem siedzimy na tarasie patrząc na światełko na Biskupiej Kopie, gdzie będziemy się wdrapywać rano.
Rano żegnamy przemiłych gospodarzy i wracamy do Czech gdzie zaczyna się nasz szlak na Biskupią Kopę. Część wędrujemy szlakiem, potem decydujemy się na odbicie na stokówki czyli drogi leśne, które okrążają górę dookoła ale pozwalają nam mniej forsownie piąć się w górę- część drogi możemy jechać, część wprowadzamy rowery.
na kopie jesteśmy jakieś półtorej godziny później, robimy pamiątkowe zdjęcia i zjeżdżamy do schroniska.
tutaj Łukasz zamawia obiad, ja naleśniki i robimy postój
kiedy na stół trafia apetyczny placek po węgiersku dosiada się do nas bardzo sympatyczny gość :)
którego oczywiście częstujemy jedzeniem
najedzeni zjeżdżamy korytarzem powietrznym a'la lex szyszko do rezerwatu "Cicha dolina", skąd podchodzimy na zamkową górę i zjeżdżamy do Prudnika.
Do odjazdu pociągu mamy jeszcze sporo czasu, więc byczymy się na rynku, potem postanawiamy że podjedziemy pod dworzec i wyłożymy się kołami do góry na trawie. W momencie kiedy dojeżdżamy na miejsce zaczyna lać i deszcz towarzyszy nam już do końca dnia, na szczęście oglądamy go już z okien pociągu:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz