W ten weekend spotykamy się wszyscy we Wrocławiu- chłopaki na miejsce jadą w piątek po południu mając nadzieję na spokojne wypicie piwa na wrocławskim rynku, natomiast ja ponieważ kończyłam pracę do 21:00 decyduję się na wyjazd w sobotę rano, tak aby do Wrocławia dotrzeć o godzinie 08:00 ( i tak jak znam chłopaków to wcześniej nie wyjedziemy :P).
Na dworcu melduję się po 4-tej i niemal od razu wbijam do pociągu, oczywiście jest to typowa puszka bez przedziału rowerowego, ale jestem chyba jednym z nielicznych o tej porze podróżnych ponieważ kierownik pociągu przychodzi żeby... zapalić mi światło:P
Pociąg do Opola wlókł się jak przysłowiowe flaki z olejem, o półgodzinnej przerwie w trakcie nie wspominając. W międzyczasie nadchodzi świt, robię parę zdjęć wstającego słońca.
W Opolu mam chwilę przerwy, ale dworzec jest w remoncie i nie ma nawet miejsca żeby napić się kawy.
Dla odmiany pociąg do Wrocławia jest mocno zatłoczony, ale udaje mi się zdobyć ostatnie wolne miejsce siedzące i postawić rower. Na peronie czeka na mnie już komitet powitalny- chłopaki wyglądają na dość zmęczonych życiem nocnym, choć jak się za chwilę okazuje- PRAWIE napili się piwa na rynku, tzn. zrobili rundkę po rynku a piwko wypili w hostelu :P
Oczywiście najpierw musimy wypić standardową kawę i zjeść, dla mnie pierwsze a dla chłopaków kolejne pierwsze śniadanko. Nieśpiesznie ruszamy w stronę Oleśnicy, po drodze robiąc parę fotek Ostrowa Tumskiego.
a potem pomnika sympatycznych czworonogów.
Na dworcu melduję się po 4-tej i niemal od razu wbijam do pociągu, oczywiście jest to typowa puszka bez przedziału rowerowego, ale jestem chyba jednym z nielicznych o tej porze podróżnych ponieważ kierownik pociągu przychodzi żeby... zapalić mi światło:P
Pociąg do Opola wlókł się jak przysłowiowe flaki z olejem, o półgodzinnej przerwie w trakcie nie wspominając. W międzyczasie nadchodzi świt, robię parę zdjęć wstającego słońca.
W Opolu mam chwilę przerwy, ale dworzec jest w remoncie i nie ma nawet miejsca żeby napić się kawy.
Dla odmiany pociąg do Wrocławia jest mocno zatłoczony, ale udaje mi się zdobyć ostatnie wolne miejsce siedzące i postawić rower. Na peronie czeka na mnie już komitet powitalny- chłopaki wyglądają na dość zmęczonych życiem nocnym, choć jak się za chwilę okazuje- PRAWIE napili się piwa na rynku, tzn. zrobili rundkę po rynku a piwko wypili w hostelu :P
Oczywiście najpierw musimy wypić standardową kawę i zjeść, dla mnie pierwsze a dla chłopaków kolejne pierwsze śniadanko. Nieśpiesznie ruszamy w stronę Oleśnicy, po drodze robiąc parę fotek Ostrowa Tumskiego.
a potem pomnika sympatycznych czworonogów.
Na trasie okazuje się że Łukasz po kontuzji nie doszedł do końca do siebie i dzisiejszy dzień nie należy do jego ulubionych na trasie. Ciężko nam się jakoś rozkręcić, na szczęście do naszego pierwszego przystanku w O(b)leśnicy mamy tylko dwadzieścia parę kilometrów. Na rynku spożywamy kolejne z naszych śniadanek, a ponieważ jakoś energii brak przedłużamy sobie nieco pobyt w mieście układając napis z żelków Haribo.
Objeżdżamy jeszcze zamek, zaglądam żeby zrobić zdjęcia do pobliskiej bazyliki i ruszamy w dalszą drogę.
Kręcenie pedałami jakoś nam a ten weekend nie bardzo idzie. Jedyną rozrywką na trasie staje się miejscowość o dość interesującej nazwie:
Oczywiście jest to robota miejscowej młodzieży ale jakość drogi dokładnie odpowiada aktualnej nazwie miejscowości. Po drodze zatrzymujemy się na kolejne śniadanko, po czym kręcimy dalej decydując się na wjazd na główną drogę do WLKP, czyli Ostrowa Wielkopolskiego. Po drodze odbijamy żeby pokazać Marcinowi pałac Radziwiłłów w Antoninie, który oglądaliśmy z Łukaszem jadąc doliną baryczy, oraz rezerwat o dość interesującej nazwie:))
.
W Ostrowie Wielkopolskim zjadamy niezbyt smaczny obiad, a chłopaki pomimo panującej na dworze temperatury w okolicach 10-15stopni po wielkim pucharze lodów. Robimy kilka pamiątkowych fotek, między innymi na chwilę przenosząc się do Paryża.
Po czym spokojnie bocznymi drogami jedziemy do Kalisza. Wspólnie stwierdzamy, że najlepiej ostatnio wychodzi nam jazda w nocy, bo o ile rano się jakoś nie możemy rozkręcić to im bliżej wieczoru tym jedzie nam się lepiej, więc może zacząć jeździć tylko nocą :))
Do naszego miejsca noclegu docieramy jakoś koło 20-tej więc niesamowicie wcześnie jak na nas. Chwilę czekamy aż ktoś podjedzie z kluczami, zostawiamy graty i jedziemy na rynek. Muszę przyznać, że Kalisz mnie rozczarował- jest najstarszym miastem w Polsce, a wydaje się zaściankiem i nawet pod względem zabytków ustępuje wielu innym które oglądałam. Oczywiście rozumiem fakt że miasto zostało mocno zniszczone podczas wojny, ale mimo wszystko moje oczekiwania były chyba większe.
.
Nasze plany wieczornego wypicia piwa na rynku umierają śmiercią naturalną bo otwarta jest tylko jedna knajpa z której dochodzi taki łomot, pardon muzyka, że uciekamy stamtąd szybciutko. Robimy standardowo zakupy w Żabce, po drodze zahaczamy o mcdonalda ( czas na kolację) i wracamy do naszego apartamentu. Kwatera jest dość interesująca- z zewnątrz pudło ze stiukowymi balkonikami, a w środku sen szalonego architekta- stylizowana na staroć okropność , ze sztukateriami na sufitach, zwisającymi żyrandolami i łazienką która mam nadzieję nigdy mi się nie przyśni. Drzwi do pokoju wyglądają jak wejście do saloonu, a zamykają się na zasuwkę lub lilpucią kłódeczkę otwieraną przy pomocy spinacza. Jedynym miejscem gdzie mozna było powiesić kurtkę jest żyrandol :P.
Dużym plusem naszego pokoju jest powierzchnia- nie tylko rowery parkują
wygodnie w środku, ale przez chwilę mamy problem z wybraniem łóżek, bo
każdy z nas spokojnie mógłby spać na trzech różnych.Wieczorem, standardowe piwko, pogaduch i idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz